Waloryzacja sądowa kontraktów budowlanych
Przypowiastka o panu Janku
Wcale nie tak dawno temu i nie w dalekich krainach, tylko w kraju nad Wisłą, żył sobie pan Jan Budowniczy – dla przyjaciół z branży – pan Janek.
Pan Janek prowadził całkiem nieźle prosperującą firmę budowlaną. Budował wspaniałe obiekty zgodnie z przykazaniami sztuki budowlanej. Zawsze na czas, choć – jak to bywa w branży – raczej rzadko bezproblemowo. Jednak z reguły udawało się wyjść z tarapatów obronną ręką. Żyło się nieźle, wychodził na swoje.
Spokojny żywot wiódł, aż do czasu, gdy złe moce opanowały świat, wywracając go niemal do góry nogami.
Czasy zrobiły się trudne, a problemów przybywało. Firma pana Janka zmagała się ze skutkami pandemii, wojny, inflacją. Ceny materiałów i koszty poszybowały. Kontrakty, na których pracowała jego firma albo stanęły pod znakiem zapytania, albo stały się nieopłacalne w ogóle lub w najlepszym razie mniej opłacalne.
Pan Janek postanowił zwrócić się do inwestora (można w tym miejscu podstawić także zamawiającego z sektora PZP) z prośbą o waloryzację wynagrodzenia wynikającego z kontraktu – w końcu jego firma z każdym dniem była w coraz trudniejszym położeniu.
Napisał samodzielnie wniosek waloryzacyjny. Pięknie w nim przedstawił, jak wzrosły mu koszty na tym zadaniu, a że fantastycznie rysował, to i znalazły się nawet wykresy. Wszystko przejrzyste i logiczne, jak przykazali bogowie budownictwa.
Po dłuższym okresie oczekiwania, kiedy pan Janek wyrwał już sobie prawie wszystkie włosy z głowy, nadeszła upragniona odpowiedź od inwestora.
Niestety inwestor nie wyszedł naprzeciw oczekiwaniom pana Janka i odprawił go z kwitkiem. Nie docenił jakichkolwiek jego talentów.
Dopłaty nie będzie.
Pan Janek postanowił działać.
Zwrócił się o pomoc do pana Jakuba – prawnika, specjalisty od kontraktów budowlanych. Pan Jakub przygotował przecudnej urody i jakości pismo do inwestora (zamawiającego) z wyłożeniem pełnej argumentacji faktycznej i prawnej dotyczącej tego kontraktu. Wszystko według prawideł. Mucha nie siada. Bohater przez duże „b”.
- Z pewnością położy dusigrosza na łopatki – pomyślał pan Janek.
Niestety w życiu nie wszystko układa się tak, jak byśmy tego chcieli. Mało empatyczny inwestor pozostawał nieugięty. Odbili się od ściany. Kompletny brak zrozumienia. Czy inwestor rzeczywiście nie mógł mu zapłacić, a może brał jedynie udział w konkursie na miano współczesnego Ebenezera Scrooge’a? To póki co, pozostawało zagadką.
- Panie Jakubie, co robić? – spytał pan Janek swojego prawnika. Co dalej? Jakie mamy prawne możliwości działania? Jeśli nie dostanę dopłaty, to pozostanie mi budowanie, ale… klockami lego.
- Spokojnie panie Janie. Już wyjaśniam.
STOP
Tak jak w tej krótkiej przypowiastce, tak i w rzeczywistości podobne sytuacje się zdarzają. Rodzi się niepokój i pytanie: jak postąpić, gdy wniosek waloryzacyjny przepadł? Czy zły Ebenezer zatryumfuje?
Wróćmy jeszcze na chwilę do pana Janka:
- Panie Jakubie, najchętniej to ja bym zabrał zabawki z placu budowy, nawet zapłacił tę karę umowną, i ratowałbym się inną robotą. Nawet ta kara mi się bardziej kalkuluje niż ciągnąć robotę po dzisiejszych cenach – perorował niestrudzenie pan Janek - Ewentualnie użyłbym argumentu siły, skoro siła argumentów nie dociera do szanownego inwestora – poczekam aż on zmądrzeje i zajmę się czym innym. Nie takich chojraków „ogrywałem”. A może jednak już dziś ruszyć do sądu – jeśli mam po co – sądy nierychliwe, ale sprawiedliwe, co pan myśli?
- Drogi panie Janku, po kolei. Przedstawię panu wszystkie warianty, ich za i przeciw i wtedy wspólnie ustalimy dalszą strategię – odparł zza biurka pan Jakub zaciągając się kubańskim cygarem.
CIĘCIE
Wariant 1: „Sądy nierychliwe, ale sprawiedliwe”
Scena 1
Nadzwyczajna zmiana stosunków i normalne ryzyko kontraktowe
Pan Janek przedstawił 3 warianty, które chodzą mu po głowie, podobnie jak wielu innym Panu Jankom z branży: porzucenie budowy (i zapłata kar umownych), gra na przetrzymanie i waloryzacja sądowa.
Zaczynamy od najdłuższej potencjalnie batalii – od walki w nierychliwych sądach.
Weźmy na warsztat, tzw. dużą klauzulę rebus sic stantibus (nie przepadam za utrudnianiem sobie życia łaciną, ale chcąc utrzymać pewien poziom tego artykułu, to hasło musiało paść; dalej mając ją na myśli będę posługiwał się bardziej przyjaznym rebus – dla skrócenia dystansu). Inaczej mówiąc chodzi o klauzulę nadzwyczajnej zmiany stosunków, z którą wiąże się zasada nominalizmu.
To art. 357(1) kodeksu cywilnego stanowi podstawę roszczeń.
Jeśli przed sądem zostaną wykazane przesłanki, o których mowa w tym przepisie, wówczas powinno dojść do rozstrzygnięcia, na którym zależy wykonawcy (podwykonawcy również mogą występować do sądu na kanwie tego przepisu o waloryzację).
Z art. 357(1) KC wynika, że w określonych okolicznościach sąd może podjąć określone działania w stosunku do kontraktu łączącego strony. Kiedy może do tego dojść?
Kiedy z powodu wystąpienia nadzwyczajnej zmiany stosunków spełnienie świadczenia byłoby połączone z nadmiernymi trudnościami lub groziłoby rażącą stratą dla jednej ze stron. Dodatkowo przepis wymaga spełnienia kolejnych warunków: istnienia związku przyczynowego pomiędzy zmianą stosunków a utrudnieniami w wykonaniu zobowiązania czy groźbą straty oraz nieprzewidywalności – w momencie zawierania umowy - wpływu tej zmiany na wykonanie przedmiotu umowy.
Nagromadzenie warunków powodzenia całej operacji w sądzie jest tu porównywalne tylko chyba z pracą sapera na polu minowym. Na szczęście saper ma gorzej.
Kamera. Akcja!
- Panie Janku, jeśli pozew „chwyci” może pan się spodziewać, że sąd może, po rozważeniu interesów stron (a więc nie całkiem byle jak i w oderwaniu od okoliczności), oznaczyć sposób wykonania zobowiązania, wskazać wysokość świadczenia lub orzec o rozwiązaniu umowy. W tym ostatnim wypadku sąd może także orzec o wzajemnych rozliczeniach stron – powiedział prawnik z frasobliwą miną. Nie był pewien, czy to wszystko jest zrozumiałe, ale za chwilę wiele miało się wyjaśnić.
- Panie Janku – ciągnął prawnik - nadzwyczajna zmianą stosunków („NZS”), o której wspomniałem musi być zupełnie wyjątkowa - powinna odróżniać się od wszelkich zmian społecznych będących zjawiskami normalnymi, z jakimi strony muszą się liczyć. Mówiąc prostu z mostu: to nie jest „normalne ryzyko kontraktowe”. NZS oznacza nie: incydentalne, i nie: przemijające zakłócenia sytuacji, ale trwałe przeobrażenie. NZS to może być, np. załamanie gospodarcze objawiające się hiperinflacją, gwałtownym spadkiem dochodu narodowego, bardzo dużym bezrobociem, masowymi upadłościami przedsiębiorców.
- Rozumiem. A co do licha oznacza „normalne ryzyko kontraktowe”? – spytał pan Janek nieco zbity z tropu.
Tego pytania prawnik nieco się obawiał, bo są w nauce prawa takie kategorie, które trudno jest wytłumaczyć „nieprawnikowi” w sposób szybki i prosty, a jednocześnie trzymać się wszelkich kanonów tej nauki, nawet jeśli ten „nieprawnik” jest całkiem lotnym umysłem.
Na szczęście i pan Jakub nie był w ciemię bity, więc wytłumaczył to tak:
- Chodzi o takie ryzyko, które rozsądne podmioty powinny mieć na uwadze przy zawieraniu umowy, w szczególności umowy na długie miesiące lub lata. Kontrakty budowlane z reguły będą dłuższymi umowami. Podam panu przykłady mieszczące się w ramach tego ryzyka:
1) zmiany kursów walut,
2) pozostające w związku z normalnymi następstwami cyklów koniunkturalnych zahamowanie tempa wzrostu gospodarczego,
3) obiektywny brak możliwości pozyskania przez stronę środków niezbędnych do wykonania umowy,
4) upadłość kontrahenta.
Oczywiście jest tego więcej, ale nigdzie w przepisach nie znajdzie pan żadnego katalogu wymieniającego konkretne przypadki. To wszystko kształtuje orzecznictwo sądów - podsumował prawnik.
Scena 2
Nadmierna trudność w spełnieniu świadczenia lub groźba rażącej straty.
Odłóżmy na chwilę na bok rozmowę tych dwóch dżentelmenów i wróćmy do pozostałych elementów przepisu. Czym jest nadmierna trudność w spełnieniu świadczenia i czym jest groźba rażącej straty?
Trudność w spełnieniu świadczenia może mieć źródło praktyczne, a zwłaszcza techniczne lub prawne. Może mieć naturę osobistą. Można o nich mówić, gdy podjęcie przez dłużnika nakazanego mu zachowania wymagałoby od niego szczególnych, niezmiernie uciążliwych lub niebezpiecznych dla niego, wręcz nieracjonalnych starań.
A czym z kolei jest „rażąca strata”? Oddajmy głos ekspertowi:
- Jest to zwrot niedookreślony i elastyczny. Obejmuje stratę zdecydowanie ponadprzeciętną. Za "rażącą stratę" można uznać sytuację, w której dochodzi do dość wysokiego stopnia naruszenia równowagi stron. Nie można zatem tego określenia interpretować w oderwaniu od istoty i celu konkretnego zobowiązania.
Pan Janek chłonął przekazywaną mu wiedzę z wyraźnym ukontentowaniem na twarzy.
- Musi pan jednak pamiętać, że o tym, czy wykonanie umowy przynosi stronie stratę, decyduje nie samo porównanie aktualnej wartości świadczeń, ale całokształt skutków wykonania zobowiązania dla majątku strony, przy uwzględnieniu celu zobowiązania i tego, jakich korzyści z jego wykonania strona mogła się spodziewać. Pojęcie groźby rażącej straty należy wiązać z sytuacją ekonomiczną dłużnika (chociaż nie jest wykluczone, iż groźba rażącej straty dotyczyć może wierzyciela), który w wyniku spełnienia świadczenia mógłby narazić się na nadzwyczajny uszczerbek majątkowy.
Pan Janek coraz mocniej nabierał przekonania, że ze słów wypowiadanych przez prawnika płynie pozytywny dla niego przekaz. Przecież to jest dokładnie jego sytuacja! Jego problem! - myślał.
Był całkiem rozstrojony emocjonalnie, złość aż w nim kipiała. Miał wrażenie, że fotel, na którym siedział powoli robił się dla niego zbyt ciasny. „Czym prędzej do sądu!” – pomyślał z rozpierającą go nadzieją i satysfakcją, jednak nie zdążył wyartykułować jeszcze tego w twarz prawnikowi, bo ten kontynuował:
- Rażąca strata może być związana ze znaczącym wzrostem kosztów niezbędnych dla spełnienia świadczenia oraz z nieprzewidzianym przez strony rażącym odstępstwem od ekwiwalentności świadczeń. Ekwiwalentność świadczeń oznacza nic innego niż to, że strony powinny dać sobie nawzajem dobra o zbliżonej wartości. Oczywiście z uwzględnieniem zmian inflacyjnych na dziś. Musi pan pamiętać, że ciężar udowodnienia tych wszystkich rzeczy w sądzie spoczywać będzie na nas.
W tym miejscu przypomniała mi się złota maksyma związana z waloryzacją sądową: „Sąd powinien dążyć do poprawienia sytuacji powoda w sposób jak najmniej dotkliwy dla pozwanego”. Wielu autorów podkreśla, że przyznana sądowi swoboda wyboru sposobu ukształtowania zobowiązania jest ograniczona przez dyrektywę, zgodnie z którą w pierwszej kolejności należy rozważać możliwość zmiany, a dopiero w razie stwierdzenia, że nie jest ona możliwa lub nie byłaby słuszna (zgodna z zasadami współżycia społecznego) – rozwiązać zobowiązanie.
Niestety (lub „stety” dla niektórych) nie jest tak, że od razu sąd zatańczy, jak mu zagramy na instrumencie zwanym pozwem. Mimo wszystko pewne zasady obowiązują i to od okoliczności, a także podejścia i oceny składu sędziowskiego ostatecznie będzie zależało, co stanie się z kontraktem.
Scena 3
Jakie rodzaje rozstrzygnięć w swoim arsenale ma sąd?
Wróćmy do pana Janka.
- No dobrze. Załóżmy, że pan te wszystkie elementy wykaże przed sądem, panie Jakubie. I co dalej? Mogę porzucić ten kontrakt? Dostanę dopłatę? Jakie opcje są na stole? – pytał biznesmen.
- W dużej mierze to zależy od tego, o co będziemy wnosić w pozwie. W grę wchodzą:
1) orzeczenia zmieniające zobowiązania umowne - sąd może:
a) zmienić sposób jego wykonania (np. zmodyfikować miejsce lub termin spełnienia świadczenia, rozłożyć świadczenie podzielne na raty, skrócić lub przedłużyć okres trwania zobowiązania ciągłego, zmienić rodzaj czynności dłużnika prowadzących do spełnienia świadczenia, jednak bez zmiany rodzaju świadczenia),
b) zmienić wysokość świadczenia.
2) orzeczenia rozwiązujące umowę. Rozwiązanie umowy polega na zakończeniu tego stosunku:
a) ze skutkiem na przyszłość (albo w dniu wskazanym w wyroku), który przypada wcześniej lub później niż dzień wydania wyroku;
b) ewentualnie ze skutkiem wstecznym (są traktowane tak, jakby w ogóle nie powstały).
3) orzeczenia o rozliczeniach stron. W przypadku rozwiązania zobowiązania ze skutkiem wstecznym, o ile któraś ze stron spełniła świadczenie, sąd może w miarę potrzeby – po rozważeniu interesów stron i zgodnie z zasadami współżycia społecznego – orzec o rozliczeniach stron, tj. zasądzić:
a) zwrot nienależnie spełnionych pomiędzy stronami świadczeń lub
b) zapłatę ich równowartości w pieniądzu.
Jak widać spektrum możliwych rozstrzygnięć jest naprawdę szerokie. Jest ono determinowane okolicznościami faktycznymi danej sprawy, niemniej jednak ten wachlarz pokazuje jak wieloma narzędziami dysponuje sąd i jak bardzo są one elastyczne.
W sumie wydaje się, że jest to zjawisko pozytywne, bowiem zdanie sądu ma tu niejako zastępować wolę stron, skoro umowy nie da się dotrzymać/wykonać wg jej pierwotnego brzmienia z powodu wystąpienia nadzwyczajnych zjawisk.
Czy ciekawość pana Janka została zaspokojona? A co ważniejsze – czy pan Janek, wyposażony w taką wiedzę, uniknie rozstroju nerwowego i siwych włosów (choć te i tak już ma w ilości stosownej do wieku)? Odpowiedzi powinny być w zasadzie pozytywne, ALE…
To nie wszystko w temacie waloryzacji sądowej.
Taka dawka wiedzy musi nam wystarczyć na dzisiaj.
Zapraszam na kolejny odcinek przygód pana Janka już wkrótce.
Znajdź mnie tutaj:
Instagram: Budowlane paragrafy
Grupa Facebook: Budowlane paragrafy | Facebook
Facebook: Kancelaria Radcy Prawnego Jakub Kobyliński | Elblag | Facebook
Linkedin: Jakub Kobyliński | LinkedIn
Wpis nie stanowi porady ani opinii prawnej w rozumieniu przepisów prawa oraz ma charakter wyłącznie informacyjny. Stanowi wyraz poglądów jego autora na tematy prawnicze związane z treścią przepisów prawa, orzeczeń sądów, interpretacji organów państwowych i publikacji prasowych. Autor wpisu nie ponosi odpowiedzialności za ewentualne skutki decyzji podejmowanych na jego podstawie.